PIEKŁODZIAŁEK




Pobudka


Otwieram oczy zanim w pokoju zdąży się unieść wibrujący dźwięk budzika. Dziś przegrał z innym dźwiękiem. Dźwiękiem tym jest szuranie kocich pazurów. Jeszcze nie wiem o co ale już wiem, że gdzieś w pobliżu odbywa się właśnie akt destrukcji o podłożu psychologicznym. W ten sposób te złe stworzenia zmuszają ludzkich niewolników do podniesienia się i odprawienia porannych rytuałów. 
Mówiąc wprost: koty chcą żreć. 
Ignoruję ten psychologiczny terror. Nie ignoruje go za to człowiek, z którym od jakiegoś czasu dzielę łóżko i życie, chociaż uwielbiam mieć łóżko tylko dla siebie, a moje życie kurczy mi się w oczach, więc dzieląc je na pół nie pozostawiam już dla siebie zbyt wiele. 
Przynajmniej koty lądują po drugiej stronie drzwi. Mogę dotrwać do budzika, choć nie zostało wiele czasu i wiem, że nie zdąże już zasnąć. To nic, łóżko jest bezpieczną przystanią tak, czy inaczej i możliwość pozostania w nim jest pocieszająca.
Ale hej! Budzik dzwoni, świat wzywa. Trzeba wstawać.
Przez głowę przemyka mi myśl, że nie pamiętam, kiedy ostatnio witałam nowy dzień uśmiechem.


Rytuał nieoczyszczenia


Szoruję ząbki, później twarz, na którą następnie nakładam grubą warstwę kremu. Szczególną uwagę poświęcam okolicom nosa, które są suche i zaczerwienione. Makijaż ograniczam do podkładu i maskary. To kolejny dzień, kiedy dobry wygląd przegrywa z pokusą drzemki przed wyjściem. Jestem na nogach od pół godziny, jakim więc cudem mogę być już tak potwornie zmęczona?
W międzyczasie okazuje się, że celem ataków kocich pazurów była moja ulubiona torebka. Prawie mnie to nie rusza. Ta obojętność jest czasami gorsza, niż wszystkie napady złości. 
Wracam do łóżka, jednak z drzemki nici. Nie udaje mi się zapaść nawet w lekki sen. Jednak łóżko to łóżko. Gdzie mogłoby być mi teraz lepiej?


Usychalnia


Po wyjściu z domu poranne zakupy. Chleb z dynią, jabłko i sałatka z ciecierzycy, smakująca jak paprykarz szczeciński. O ile paprykarz byłby super przypałem, o tyle sałatka z ciecierzycy jest po prostu super w swojej hipsterczości, (a może hipsterii, pasującej do codziennej histerii).
W pksie dosiada się do mnie młodociany grubas. Dociskam się do szyby, unikając kontaktu fizycznego. 
Parę kroków z przystanku i już przekraczam bramę przybytku, który napawa mnie ostatnio największą rozpaczą. Parę tygodni wcześniej kłądąc się niedzielę do łóżka przepłakałam histerycznie dobrą godzinę, nie mogąc pogodzić się z myślą, że za parę godzin czeka mnie cały tydzień tego piekła.
Już jestem w środku, już nie chcę nikogo słuchać, z nikim wymieniać słów.
Chcę tylko wypić swoją pierwszą kawę, która zawsze smakuje najlepiej i przetrwać.
Najbardziej jednak pragnę stąd uciec i nigdy nie wrócić.
Moje życie w ostatnim czasie to jedna wielka chęć ucieczki.


Morzomrzonki

Jakiś czas temu narodziła się we mnie chęć zrobienia sobie wakacji. Pojechałabym zupełnie sama do jakiejś nadmorskiej wiochy. Spacerowałabym plażą, zbierałabym kamienie i muszle i próbowała uporządkować chaos, który niepodzielnie mną zawładnął. Trochę bym pisała, może czasem płakała. Morze zawsze dobrze na mnie działało. 
Może się na to odważę, chociaż nie mam wielkich złudzeń. Raczej będę iść dalej w autodestrukcję. 
To zabawne, że boję się sobie pomóc, nie czując przy tym lęku przed autodegradacją. 
Bardzo, bardzo zabawne.




Komentarze

Popularne posty